środa, 25 maja 2016

Od Annabell c.d. Zetsu

Patrzyłam z przerażeniem, jak kobieta wbija w plecy chłopaka ostrze noża.  Zerwałam się i zaczęłam biec  jego stronę krzycząc ze łzami w oczach by ona przestała. Chłopak wydawał się zamroczony, jakby nic już do niego nie docierało. Nic dziwnego, patrząc na kałużę krwi ,okalającą jego nogi, która z minuty na minutę powiększała się dziwiłam się, że jeszcze żyje. Wyciągnęłam ze swej torby igły jeżozwierza, które szybko namoczyłam z eliksirze paraliżującym, gdy Zetsu upadł na ziemię odsłaniając mi mój cel rzuciłam swymi pociskami, o dziwo wszystkie trafił, jeden wylądował w szyi, drugi w piersi a trzeci w brzuchu. Kobieta stanęła nie mogąc się ruszyć, jedyne co świadczyło o tym ,że jeszcze żyje były jej poruszające się we wszystkie strony oczy. Nie myśląc o niczym uklękłam pośpiesznie na bruku, nie zważając na zdarte kolana i przytuliłam do siebie chłopaka mówiąc ze smutkiem:
-To moja wina. Gdybym ci nie przeszkodziła...- Czując na dłoni ciepłą ciecz jeszcze bardziej wstrząsnął mną szloch, który wytrącał mnie z równowagi. Czując na policzku słabnący oddech postanowiłam szybko się opanować,  tak jak uczyłam się tego wcześniej. Jako lekarz powinnam panować nad emocjami. Wyjęłam z torby bandaż, nici i parę fiolek. Wzięłam czysty kolec jeżozwierza i odwróciwszy chłopaka na plecy przyjrzałam się ranie. Była cięta o równych krawędziach, bardzo łatwa do zeszycia. Odkaziłam ślad po ciosie po czym przystąpiłam do jego zeszycia. Gdy skończyłam przejechałam delikatnie palcami po moim dziele. Szew równiutki tak bardzo że nie dałoby się lepiej, dzięki czemu blizna będzie mało widoczna. Stuknęłam się w czoło. Czym ja się tu przejmuje!? Mój przyjaciel umiera, już prawie może dotknąć kosy śmierci, poczuć jej zgniły oddech a ja skupiam się nad tym, że blizna będzie mało widoczna! Brak słów na moją głupotę! Owinęłam brzuch Zetsu dwa razy bandażem by zapobiec ubrudzeniu szwu i wdania się infekcji, nauczyłam się, że nawet takie coś należy osłonić przed ubrudzeniem, po za tym ze zszytej rany jeszcze wyciekał malutki strumień krwi. Odwróciłam chłopaka na plecy i położywszy sobie jego głowę na udach zaczęłam sprawdzać jego funkcję życiowe. Oddech nie równy, szara cera, zimne dłonie, uchyliwszy jedną z powiek sprawdziłam reagowanie na światło, na szczęście źrenica zwęziła się. Jest jeszcze nadzieja. Po chwili grzebania w różnokolorowych fiolkach znalazłam odpowiednią, Uchyliwszy wargi towarzysza wlałam do jego ust miksturę pobudzającą produkcję krwi, by się upewnić, że wszystko będzie dobrze dałam jeszcze Zetsu eliksir regenerujący. Po tym podłożyłam mu pod głowę jedną ze swoich najmiękciejszych sukienek, starałam się położyć go na kocu ,ale był  dla mnie za ciężki, dlatego poprzestałam na przykryciu go. Gdy byłam pewna, że stan chłopaka jest stabilny wstałam i przepłukawszy sobie kolana wodą utlenioną podeszłam do kobiety, która to sprawiła, jej rozbiegany wzrok świadczył o jednym. Bała się. Wzięłam jedną z najbardziej zniszczonych sukienek po czym podarłam ją, by uzyskać pasy materiału. Mając ich wystarczająco dużo zaczęłam związywać swojego jeńca, najpierw nadgarstki i kostki po tym łydki i ramiona. Miałam w ten sposób pewność, że nie uwolni się.  Odsunęłam od kobiety zwłoki jej partnera by nic nie kombinowała, po tym przywiązałam ją do jednego ze słupów stojących na ulicy. Usiadłam przy Zetsu odetchnąwszy z nieprzysłowiową ulgą, na razie po wszystkim. Wolałam nawet nie myśleć jak długo zachowa się taki stan. Pogłaskałam chłopaka deliktanie po policzku, wyglądał teraz tak spokojnie..... za spokojnie. Nie mogłam się doczekać, aż usłyszę jego pełne sarkazmu i  ironii wypowiedzi. Westchnęłam i owinąwszy się kocem zaczęłam wypatrywać niebezpieczeństw. Nie zamierzałam spać....i tak po tym wszystkim by mi się to nie udało, zdecydowanie za dużo emocji jak na jedną noc. 

(Zetsu?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz