niedziela, 29 maja 2016

Od Ochitsune do ktosia

Przechadzałam się leśną ścieżką. Rozglądałam się za czymś do jedzenia. Byłam głodna, bardzo głodna, a w tym lesie nie było żadnego krzaczka z jagodami. Po kilku minutach z mojego brzucha dochodziły dziwne odgłosy, to był znak, że na prawdę pora coś zjeść.
W końcu, po kilkunastu minutach poszukiwań znalazłam maliny. Byłam wściekła, gdy okazało się, że są niejadalne. Zrezygnowana poszłam przed siebie, tracąc nadzieję na znalezienie chociaż jednego krzaczka z poziomkami.
Ciężkie życie wegetarianina, pomyślałam i westchnęłam. Nagle potknęłam się o jakiś kamień i sturlałam się ze skarpy. Kiedy w końcu się zatrzymałam, zamrugałam kilkukrotnie. Byłam oszołomiona. Potrząsnęłam głową, po czym nie mogąc uwierzyć własnym oczom stwierdziłam, że znajduję się na polu truskawek! Upewniając się, że nie będę miała problemów po ich zjedzeniu zaczęłam pałaszować owocki. Później, najedzona i zadowolona udałam się w drogę powrotną.
Kilka dni temu znalazłam duże drzewo, którego gałęzie były ogromne i grube, więc bez problemu można było na nich siedzieć, leżeć, a nawet po nich chodzić. W dodatku znajdowała się w nim opuszczona dziupla, gdzie postanowiłam zamieszkać. Wyłożyłam ją liśćmi paproci, dzięki czemu wygodniej się tam leżało.
Postanowiłam się zdrzemnąć. Nieco później wyjrzałam przez dziuplę, gdyż obudził mnie hałas.

<Ktosiu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz