niedziela, 15 maja 2016

Od Annabell do ktosia

Siedziałam na miękkiej trawie skrywanej przed żarem lejącym się z nieba przez zielonkawe liście drzew lasu. W porównaniu do innych ludzi od zawsze czułam jakąś więź z tym na pozór dzikim miejscem, które ludzie niszczyli. Dla mnie jednak to miejsce choć na pozór pochłonięte chaosem było uosobieniem harmonii i ładu. Nachyliłam się nad powalonym i już lekko spróchniałym pniem powalonego drzewa. Po jego korze chodziły drobne owady które z swych szczękach nosiły kawałki liści. Już samą harmonią było patrzenie na pracowite mrówki, stworzyły one przecież kolonię znacznie ale to znacznie razy większą niż my ludzie na pozór mądrzejsze istoty. Jednak czy nad poziomem inteligencji decyduje mózg? Jeśli tak to wielcy roślinożercy nie uciekali by a wynaleźliby jakąś broń przeciwko swym przeciwnikom. Ale mniejsza za dużo nad tym myślisz Ann. Wstałam i otrzepałam swą sukienkę, trochę trudno było w niej podróżować przez las, musiałam uważać by o nic nie zahaczyła i nie podarła się niczym kartka papieru. Niosłam na swych plecach małą torbę, tylko tyle pozwolili mi zabrać na wygnanie, resztę musiałam sobie sama znaleźć. Drepcząc po powalonym drzewie, które opierało się o swego sąsiada jakby oczekiwało od niego pomocy uważałam by nie stracić równowagi. Gdy znalazłam się parę metrów nad ziemią usiadłam między gałęziami z których zaczęły spadać zżółknięte liście. Biedna roślinka. Pogłaskałam z czułością jej chropowatą korę, aż serce się ściska gdy wyobraziłam sobie ile musiało z cierpieć by znaleźć się w obecnym stanie. Po chwili rozterki ruszyłam jak gdyby nigdy nic w dalszą drogę, wędrowałam już od bardzo dawna, niestety miałam pewne obawy. Pierwsza była taka, że wędruje w kółko, druga, że ktoś rzucił na mniej jakiś urok i że cały ten las to iluzja, trzecia, że las był tak wielki że nie miał końca. Gdy zdałam sobie sprawę o czym ja myślę zaśmiałam się ze swej głupoty. Podczas przerw na złapanie oddechu wyszeptałam do siebie:
-Ann zdecydowanie za dużo przebywasz w samotności. Robisz się za poważna-Po paru dniach wędrówki do ni kąt postanowiłam rozbić obóz. Zbudowałam szałas z urwanych przez wiatr gałęzi, a posłanie zastępowała mi sterta zielonkawych, świeżych liści. Gdy nastała noc siedziałam przy wesoło trzeszczącym ognisku, które swym ciepłem i blaskiem przegnało me lęki dotyczące ciemności, a raczej tego co się w niej kryło. Na patyku nadziałam sobie parę jagód, które teraz opiekałam z nudów i by sprawdzić czy będą smaczne po takiej obróbce termicznej. Gdy stwierdziłam, że były gotowe spróbowałam kęsa, który natychmiast wyplułam. Gorzkie! Fuj..fuj,fuj! Wypiłam wody by pozbyć się nie przyjemnego smaku z języka. Moje zachowanie zostało przerwane przez szelest dochodzący zza krzaków. Przez nikłą poświatę ogniska nie mogłam dostrzec czy był to wróg czy przyjaciel, jednego jednak byłam pewna, była to istota poruszająca się na dwóch nogach. Pewnym siebie głosem powiedziałam:
-Wyłaź

(Ktośku?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz